Opowieść o rejsie
Dzień zanim Was poznałam
Rano obudziłam się na naszej ukochanej łajbie w porcie w Ronne.
Pogoda była przepiękna. Pomachałam uroczemu Ronne na pożegnanie i oddałam
się błogiemu lenistwu, które zostało przerwane alarmem do żagli.
Jako jedna z nielicznych załóg mieliśmy możliwość postawienia wszystkich
żagli, co oczywiście obfotografowaliśmy i sfilmowaliśmy z pontonu. Cały
dzionek upłynął nam w atmosferze, jak ujęli to moi koledzy - FWP Pogoria.
Dzień w którym Was poznałam (06.09)
Noc spędziliśmy na kotwicy przed Świnoujściem. Korzystając z okazji
(czyli wachty nawigacyjnej) nauczyłam się robić namiary na pławy. Co prawda
wachta poprzednia (przez sympatię nie zdradzę która) za latarnię przyjęła
jakiś wysoki słup, ale to w końcu też punkt stały ;) Przy tak zmodyfikowanych
współrzędnych moje pomiary wskazywały na to, że wciąż tkwimy na kotwicy,
co nawet zgodne było z rzeczywistością.
Usiłujemy zawinąć do portu w Świnoujściu. Okazuje się to wcale nie
takie proste. Najpierw chcą od nas jakiś super dokładnych pomiarów statku,
jak okazuje się nieco później nie dogadali się między sobą w którym miejscu
mamy stać. Zdaje się, że jeszcze w nocy na postoju obudzili kogoś
z załogi pytając zdziwieni co my tu robimy. Wygląda na to, że powinni więcej
ćwiczyć - tak jak ja wchodzenie na reje.
Przypływamy szczęśliwie po Was. Żegnam się ze starą wachtą,
wtedy jeszcze nie rozumiejąc ich smutnych min. Schodzę na ląd i idę zrobić
małe zakupy. Przy okazji dzwonie do domu (wygląda na to, że już za mną
tęsknią) i gadam radośnie z moją siostrzyczką. Brzuszek mówi, że to już
zbliża się ta pora więc wracam na statek. Poznaję córkę Jurka - Anię. Wybraliśmy
się w trójkę na lody. Pobłądziliśmy nieco po Świnoujściu i wróciliśmy biegiem
na szkolenie dojadając po drodze lody i gofry.
Poznaję moją nową wachtę. Jest w niej Ania, Artur, Tomek, Sławek i
Ania a ze starej wiary ostaliśmy się my czyli Jurek starszy wachty, Basia
i ja. I oczywiście nasz oficer Janusz. Chwilowo w wachcie mieliśmy także
Włodka, którego (na pewno z zazdrości ;)) nam odebrano.
Od 16 mieliśmy kambuz. Ja już się przyzwyczaiłam, ale Tomek miał
coś niewesołą minkę. Nikt nie lubi kambuza. Chłopcy na koniec rejsu ułożyli
nawet brzydki wierszyk, ale skromność nie pozwala mi go przytoczyć ;).
Wieczorem wybrałam się z Ania i Jurkiem do knajpki w Świnoujściu.
Dla niektórych pierwszy dzień podroży (07.09)
Rano wyszliśmy ze Świnoujścia. Pogoda się już nam popsuła i słońce
już tak nie rozpieszczało. Jak mawiał nasz starszy oficer - upał nieco
zelżał. Przy pomyślnych wiatrach mieliśmy odwiedzić Kopenhagę. Już się
z góry cieszę.
Poznaję nowych kolegów i ponownie poznaję Kopenhagę
(08.09)
W nocy mam wachtę nawigacyjną, zwaną psią. Noc była raczej pochmurna.
Tak piękne niebo jak w poprzednim tygodniu miało się już nie powtórzyć
(jak i moja choroba morska, która dopadła mnie właśnie na psiej ). Staję
na oku, chociaż uprzytamniam sobie to dopiero rano. Jakiś miły kolega chce
się ze mną poznać, ale ja na każde jego pytanie odpowiadam "no...". W końcu
biedak rezygnuje. Jednak zaległości nadrobimy po przejściu frontu atmosferycznego.
Mój organizm wyczuł nadchodzące zmiany choć ja jeszcze wtedy nie zdawałam
sobie sprawy z tego co nas czeka.
Jednak na razie czekał nas miły dzień w Kopenhadze. Rano wychodzimy
z Anią na miasto. Spacerujemy sobie po uliczkach dokupujemy kartki pocztowe
i wysyłamy je. Niestety Ania nie chce się dać namówić na przejażdżkę kanałami.
Pogodę mamy tym razem nieco gorszą, przechodzą przelotne deszcze. Później
idziemy w drugą stronę i spacerujemy po skansenie - cytadeli.
Zaglądamy w okna, robimy fotografie. Spotykamy nawet stadko pasących
się baranków (mogły być to owieczki, ale ja i tak nie rozróżniam). Wieczorem
od chłopaków dowiaduję się, że ten sielankowy grajdołek to koszary (ż).
Po południu włóczymy się z Anią po mieście w poszukiwaniu lodów. Z opresji
uratował nas Gwizdek. Dziękujemy ci Gwizdek! ;) Wieczorem poznaję inne
uroki Kopenhagi - piwo w plastikowych butelkach. Odbywam też wieczorną
przechadzkę z Borysem, Łosiem i Gwizdkiem. Wracam na statek bo mam wachtę
trapową. Około 11 w nocy opuszczamy Kopenhagę
Sztorm (09.09).
W nocy zaczęło coś mną rzucać. Z koi Marianny spadła na mnie butelka
z wódką. Dopadł nas sztorm. Ponoć na Bałtyku wydarzyło się kilka wypadków.
Jak się później okazało moja rodzinka była cała w strachu. Moją mamę
życzliwa koleżanka pocieszyła zatonięciem "Bieszczad". Przy wejściu do
zatoki Magdeburskiej dostaliśmy wiatr prosto w dziób. Dryfowaliśmy.
Nic tak nie dziesiątkuje załogi jak port (10.09)
Udało nam się rozwinąć prędkość 4 knotów co pozwoliło na dotarcie do
Kielu. Na Pogorię zapakowano nowy silnik, a my ruszyliśmy na miasto. Z
Tomkiem, Arturem, Anią, Sławkiem i Anią znaleźliśmy przesympatyczny wyszynk.
Mam tam zrobione moje ulubione zdjęcie - nad pełnym kuflem piwa (niektórzy
złośliwcy pytają którym) z czerwonym nosem. Posmakowałam tam gorącej czekolady
- pycha - i pszenicznego piwa. Dowiedziałam się, że Ania i Sławek postanowili
nas opuścić. Jednak wieczór spędziliśmy jeszcze wspólnie, najpierw uganiając
się za lodami a później we wspomnianym wyszynku razem z resztą załogi.
Kto śpi ten traci (11.09)
Mieliśmy wachtę kambuzową i nie od razu mogliśmy wyjść na miasto. Jednak
nasz wyrozumiały kapitan (który jak sam się wyraził też kiedyś był małą
dziewczynką) pozwolił nam pójść na miasto a ubikacje posprzątać później.
Nie czekaliśmy długo z podjęciem decyzji, tym bardziej, że kucharz zaczął
coś wspominać o obieraniu kartofli. Zniknęliśmy jak kamfora. Na statku
została Karina, która po przebudzeniu musiała obrać wiadro kartofli
(nie wiem jak dała sobie radę). Tymczasem my robiliśmy w najlepsze
zakupy i korzystaliśmy z uroków Kielu. Ja z Anią poszłam na ooolbrzymie
i pyszne lody. Mniam. Dobrze, ze spotkałyśmy Jurka, bo nie wiem kto by
je dojadł.
Po powrocie okazało się, ze trochej jednak nabroiliśmy. Trap bez wachty,
ubikacje brudne, a oficer smutny. Na szczęście kartofle były obrane i mieliśmy
co jeść na obiad. Potem jeszcze z Heniem posprzeczałam się o woreczki.
No cóż, były i takie niezbyt chwalebne chwile.
Do naszej wachty doszedł Mateusz i Maciek.
Wypłynęliśmy w kierunku Bornholmu.
W trakcie wachty nawigacyjnej doszły do nas wiadomości o wypadku w
USA.
Opowieść o skacowanym Puchatku i wielgachne
lody od Artura (12.09)
Razem z Anią i Gwizdkiem postanowiliśmy pójść na grzyby. Grzybów może
i nie znaleźliśmy ale za to pospacerowaliśmy przepiękną dróżką i podjedliśmy
ostrężyn. Rozłożyliśmy się na polance z pięknym widokiem na morze. Klimat
Skandynawii chyba nam się udzielił, bo opowiedzieliśmy sobie bajki. Ania
opowiadała bajkę o wycieczce do ZOO. Gwizdek opowiedział historię skacowanego
Kubusia Puchatka wracającego z imprezy u Królika, który nie miał fajek
(Gwizdek też nie miał fajek). Teraz wiemy skąd się biorą wszystkie bery
i bojki ludowe ;) Trochej zaczęło kropić więc ja nie zdążyłam opowiedzieć
swojej bajki. Zeszliśmy z klifu na plażę i poskakaliśmy po kamieniach -
falochronach. Zastanawialiśmy się nad kąpielą w morzu, ale doszliśmy do
wniosku, że jest zbyt chłodno.
Po kolacji nasi kochani koledzy (Artur i Tomek) zaprosili nas na spacer
do miasta. Artur kupił nam oooolbrzymie i przesmaczne lody. Mniam, mniam...
pycha. Na spacerku była bardzo radosna atmosfera i o mało co nie wpakowaliśmy
się na jakiś prom jako multipla zamiast na naszą łajbę jako Ola, Ania,
Tomek i Artur.
Hel (13.09)
W nocy był sztorm .
Cały dzień płynęliśmy wzdłuż polskiego wybrzeża. Spotkaliśmy "Dar Pomorza"
i "Iskrę". Pod wieczór dopłynęliśmy do portu na Helu. Mieliśmy kłopoty
z przybiciem do kei. Musieliśmy przebrasować żagle. Udało mi się przestraszyć
Anię. Przespała nasze manewry a ja jej wmówiłam, ze dostanie naganę za
to ;)
Po kolacji zeszliśmy na ląd. W jakiejś knajpce przy piwie zapadło kilka
ważnych decyzji. Wymieniliśmy się adresami mailowymi a Marek obiecał stworzyć
naszą stronę. Wróciliśmy na statek i rozpoczęła się noc jak ze "Snu nocy
letniej". Rano dla niektórych wszystko było inaczej i zapewne szczęśliwiej.
Wygląda na to, że utworzyły się pary.
Hlip (14.09)
Dopłynęliśmy do portu w Gdyni. Przy pożegnaniach trochej się popłakałam.
Przed obiadem mieliśmy jeszcze chwilę czasu na to aby Ania oprowadziła
mnie, Łosia i Gwizdka po porcie jachtowym i najbliższej okolicy.
Po objedzie ostatecznie pożegnałam się z Pogorią :-((( i pojechałam do
mieszkania Ani.
Poznałam psa Bzika, wychlapałam całą ciepłą wodę i obejrzałam zdjęcia
Ani (Ania pasjonuje się czarno-białą fotografią). Do kolacji zasiedliśmy
w komplecie czyli - Mama Ani (zwana w niektórych mailach żonką Jurka),
Jurek, Magda, Ania pies Bzik i ja. Słuchaliśmy fantastycznej płyty Buena
Vista Social Club) i było bardzo miło. Potem pojechałam z rodzicami Ani
na nadbrzeże. Jeszcze ostatni rzut oka na morze ze skarpy...
Dzień, w którym Was już nie było (15.09)
Rano wsiadłam do pociągu Gdynia - Katowice. Czułe pożegnanie. Z każdą
minutą
oddalałam się od morza i przybliżała do domu. W pociągu nie mogłam
powstrzymać łez. Jakaś dziewczyna poczęstowała mnie czekoladą.
Ale musiałam żałośnie wyglądać...
Na koniec wypada jeszcze podziękować kapitanowi, oficerom i całej załodze
stałej za bezpieczny i miły rejs.